14 Lut

Nie lubię warzyw! Ale kocham jeść :)

180 dni temu zaczęłam spisywać w MyFitnessPal, co jem, żeby policzyć kalorie i składniki na mojej diecie (zaczęłam ją trochę wcześniej, ale szło mi różnie, a czasem nawet schodziłam do 1000 kcal dziennie, bo mi się wszystko wydawało tak strasznie kaloryczne).

Pamiętam, jak podjęłam decyzję o diecie (od soboty!) i jadłam ostatni posiłek w piątek w naszej pracowej kantynie, z totalnym dołem, gdzie spotkała mnie koleżanka Violet i zaczęła ze mną rozmawiać, że nie jest to wcale takie złe, że ona polubiła warzywa i teraz je jak królik. Koleżanko Violet, chciałabym w tym miejscu, po tych około 200 dniach diety nadmienić, że nadal en masse to ja warzyw nie lubię.

A photo posted by @maaaaaaarz on

Ale je jem. Z przyjemnością. ALEJAKTO?

Po pierwsze – jak się okazało, mój organizm jest mądry. Nie lubię warzyw kapustopodobnych, brukselki, kalarepy, kalafiora, brokułów, fasoli, grochu, jarmużu, rzodkiewek, rzepy, itp. Okazało się, że przy zaburzeniach tarczycy są niewskazane. Dziękuję ci, mądry organizmie, że mnie przed nimi chronisz. Seler, szczypior i cebula mi zaburzają trawienie, męczą mnie. To również się okazało po tym, jak ich latami nie jadłam i nagle postawiłam je do czegoś dodać. Nie lubię ostrych papryczek i czarnego pieprzu. Też dlatego, że mi po nich źle. Nie smakuje mi gotowana marchewka, kukurydza, zrezygnować z ziemniaków też mi było łatwo. Jeśli potrzeba Wam do tego motwacji, zajrzyjcie do tabeli z wartościami IG. Ziemniaki mają IG +/- tyle co glukoza, just sayin’.

OK, po skreśleniu tychże z listy zostaje jeszcze całkiem sporo przyjemnych pozycji: sałaty, papryka, pomidory, buraki, pietruszka, por, czosnek, awokado, ogórki (ale tylko kiszone i marynowane, za świeżymi nie przepadam), szpinak, szczaw, bakłażan, cukinia, dynia, imbir oraz wszystkie świeże zioła. Oraz wszystkie owoce, orzechy, kasze i zboża. Nawet w opcji wegańskiej myślę, że dałabym radę (jaja i mięso jem rzadko, wolę ryby, owoce morza i wołowinę niż drób i wieprzowinę, ale w związku z ich cenami też nie przesadzam z częstotliwością – co na diecie niskobiałkowej tylko na dobre mi wychodzi. Pracuję jeszcze nad ograniczeniem nabiału, ale nie jakoś fanatycznie. Chociaż mleko z nerkowców bije na głowę każde inne mleko, roślinne czy zwierzęce.)

Czasem grzeszę jednak, bo i sos sojowy lubię czasem. I hummus mi gdzieś tam wpadnie do menu. I kiszona kapusta, jak nagle mam smaka. Dzieje się to nie częściej niż raz w tygodniu, więc nawet moja dietetyczka pobłogosławiła te odstępstwa. Zwłaszcza, że organizm chce, a już ustaliłam, że to organizm dietetycznie mądry.

W związku z czym mam opanowane stałe ulubione połączenia smaków, dodaję do większości potraw czosnek i świeże zioła, ostrość reguluję imbirem i ew. odrobiną chili, uwielbiam skórkę cytryny lub pomarańczy w swoich kombinacjach. Piję soki warzywne i jem zupy, w lodówce lub zamrażarce zawsze mam kilka porcji tych warzyw, które lubię. Na zamówienie robię też zakupy z tej listy, co ich nie lubię, dla chłopaków, ale najczęściej jednak jemy po mojemu (młody je i tak 5 rzeczy na krzyż, ale postanowiłam mu zaufać, bo skoro mój organizm tak dobrze wyczuł, co może, to pewnie i jego daje mu sygnały, że oprócz buraków, pomidorów i ogórków inne warzywa w jakiś sposób czyhają na jego dobrostan).

Koniec #wstydliwewyznania. Mam nadzieję, że wsparłam tych z Was, którzy boją się zdrowych diet, ze względu na własną wybiórczość pokarmową. Uwierzcie mi, naprawdę da radę jeść to, na co macie ochotę i dietować. Pozdrowienia dla kochających jeść – cześć!

Dodaj komentarz